• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Aktualności

« powrót

Wystawa „Z głową w chmurach" Justyny Filutowskiej

Dodano: 13.06.2016 8:52

24.06 - 27.07.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 24 czerwca 2016, godz. 17.00

Justyna Filutowska – (ur. w 1990 r.) w Radziejowie. Ukończyła dwuletnie  policealne Studium Fotografii Praktycznej PHO – BOS, w 2011 roku zaczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, obierając kierunek Fotografia i Multimedia. Uczestniczka wystaw zbiorowych i indywidualnych. W tym roku kończy stopień magisterski serią zdjęć "Z głową w chmurach", która w stu procentach oddaje to, co siedzi w środku jej duszy.

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

CHMURA

 

Popatrz w niebo.

Te piękne róże o świcie podbite błękitem w warstwach szaroniebieskich chmur o różnych odcieniach i rozstrzępionych kłębów rozpływających się w dalekie szmaragdy i granaty. Jeśli nie otwierasz oczu na jutrzenkę, gdyż razi cię brzask, najpiękniejszy jest dla ciebie zachód rozszalały w purpurach otwierających się za horyzont. Bluzgi złota w szkarłatach w nadmiarze dla oczu napływają od krańca do ust i ściekają do serca. Kiedy słońce w kulisach czerwieni i fioletów już zeszło pod horyzont, pozostał widz prześwietlony wewnątrz złotem, na zewnątrz szary jak cień, zanikający w zmierzchu. Skończył się właśnie spektakl uczestnictwa, w którym erupcja barw ograniczyła autonomię podziwiającego. Im bardziej on podziwiał, tym mniej istniał oddzielnie, tym bardziej tracił osobność, tracił wręcz ontologiczną rację bytu, ale euforycznie zyskiwał poczucie uczestnictwa w oszałamiającej pięknem kosmicznej całości.

Dlaczego zatem wschody i zachody są synonimem kiczu w sztuce na równi z jeleniami? Pytanie to jest równie stare, jak zasadnicze i warte rozważań, które tutaj zresztą wielowątkowo prowadzimy, ale nie liczymy na szybką i jednoznaczną odpowiedź, która z bardzo różnych powodów najczęściej jest mglista.

Zatem powiedzmy tak:

Pomiędzy niebem a ziemią jest chmura. Z chmury wyłania się postać Boga Ojca, na chmurach osiadają anioły. Wcześniej z chmury raził ziemię piorunami Dzeus we wszystkich odmianach postaciowych i fonetycznych, w każdym czasie, w każdej kulturze i każdym klimacie. Poprzez chmury padały złote pasma promieni z Oka Horusa, Ra i dzisiaj też padają z Oka Opatrzności. Jest to ciągle to samo oko: to patrzące z wieży katedry w Akwizgranie i to najbardziej wszechobecne i powszednie jak bochenek chleba, ogarniające dzisiaj nasze dążenia z piramidionu na odwrocie jednodolarówki, która jest dla wszystkich. Nawet nędzarzy nie omija, którzy przecież nie patrzą w niebo, tylko pod nogi, szukając jednodolarówki.

To dzięki chmurom boskie promienie zyskują materialny pozór i ułatwiają wyobrażenie przeszywania, przenikania. To dzięki chmurom istnieją wszystkie zorze, halo wokół Księżyca i wszystkie tęcze, bo wszystkie są nigdzie i żadnej, ani jednej, nie można podpalić: dla wszystkich są pojednaniem: To jest znak przymierza, który Ja dawam między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodzaje wieczne – tak mówił Pan do Noego.

Chmura bijąca piorunami w ziemię, ale także, o czym mało kto wie, w niebo, o tak, w niebo także, ma przeogromną moc niszczenia. Chmurki, strzępy mgły, białe baranki potrafią przemienić się w czarne potwory kilkusetkilometrowej wielkości ziejące cyklonami, tajfunami, tornadami i huraganami, które zmiatają wszystko z powierzchni ziemi i zalewają pozostałe ruiny potopem.

Idąc we mgle, z głową w chmurach, pamiętam, w jakiej potencji się przechadzam. Wiem, że bestie zrodzone z wyobraźni i utkane z galopujących obłoków, choć wzbudzają trwogę, są tylko dziecinną igraszką wobec rzeczywistego żywiołu. I wiem także, że obraz zmienności losu zawarty w kłębiących się obłokach spowalnia, oswaja realną dynamikę dramatu, który dlatego między innymi jest realny, że zawsze ponad ludzką miarę. Widzę, że symbol jest zawsze spóźniony wobec ciosów życia, że czujnie zdumiony gwałtownością przemian, jestem jednak zawsze, zawsze nieoczekiwanie uderzany w najczulsze miejsca. I nie mam żadnych szans na obronę. Nie jestem zatem lekkomyślny i nie wpycham głowy ani w piasek, ani w chmurę.

Czyżby zatem lekkomyślnością była zwiewna zabawa w obłoki Justyny nomen omen Filutowskiej? Zastępowanie głowy lekkim obłoczkiem, przytwierdzanie huśtawki do chmurki i bujanie się z obłoczkiem na szyjce zamiast główki, wylegiwanie się na chmurce, w której zagubiła się główka, galopowanie na końskiej bujanej chmurce, sianie obłoczków z chmurki pod stópki, wyciskanie rączką chmurki w celu podlewania łączki przez dziewczynkę w niebieskim płaszczyku. Nie można pracom Filutowskiej odmówić tego rodzaju dziewczęcego wdzięku. Ale jest w nich też więcej niż tylko dziewczęca, wdzięczna zabawa.

Przede wszystkim zaskakujące przy bliższym spojrzeniu mistrzostwo w zatapianiu ciała w obłok, nieoczekiwany brak granicy między ciałem a mgłą. Na tle niby-dziewczęcego pokoiku, podświadomie przywoływanego jako podstawa oglądu, zaskoczenie działa jak nagłe i rozszerzone spostrzeżenie. Spostrzeżenie, że ten dziewczęcy pokoik z chmurkami ma jednak wymiar kosmologiczny i metafora chmurki zamiast głowy zaczyna działać w wymiarach atmosfery ziemskiej jako totalności, w której każda chmurka niby jest osobna, ale cóż to znaczy osobność wobec obłoczków pędzących i zmieniających się w mgnieniu oka, łączących się w większe chmury, lub znikających, przeradzających się w piętrowe chmury burzowe, cyklony, trąby powietrzne etc., co kto chce. Głowa odgraniczona ego, zabetonowana w urojonej osobności okcydentalnego myślenia, rozcieńczona w obłoku, zanurzona w totalności atmosfery, głowa w wielkiej głowie meteorologicznej będącej dynamiką samą, obrazem dynamiki wszechświata… Zapędziłem się, ten wszechświat jest czernią z kłębkiem świata-dziewczęcego pokoiku.

Ta czerń kosmiczna otaczająca krąg barw w powietrzu jak w bańce mydlanej, ten strzępek rzeczywistości zawieszony w czarnej pustce jest groźny jak balans nad przepaścią i jednocześnie bezpieczny. Zrytualizowany, udomowiony niebieskim płaszczykiem, huśtawką, jazdą konną, wyobraźniowym produkowaniem kształtów... jest spokojny jak ogródeczek z elementarza. Ale jego ustalony i bezpieczny porządek jest równie pewny jak haki mocujące huśtawkę wbite w obłoczek. A czymże są aksjomaty, fundamenty ludzkiego myślenia, na czym są zawieszone, nie na hakach wbitych w próżnię?

Justyna Filutowska tak oto zaprowadziła nas w nieoczekiwane rejony. Nie podejrzewalibyśmy Justyny o to, że nas tutaj prosto w próżnię przywiedzie i zawiesi nas na strzępku świata. Ta dziewczynka.

 

 

Andrzej Więckowski

 

 

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba